Jak to mówią 'po każdej burzy przychodzi słońce', tak i ja powracam po rocznej (sic!) przerwie na blogową arenę.
Metaforycznie rzecz traktując, ostatni rok był pełen huśtawek, które tak mnie męczyły, że należało kilka spraw domknąć i ponownie przejąć kontrolę nad swoim życiem. Teraz jest już na tyle stabilnie, że pełna wewnętrznej równowagi mogę się zaangażować w nowe (lub stare :D) sprawy.
Ostatnio pogoda w Krakowie była okropna, deszcz nie ustępował przez prawie dwa tygodnie. Otarliśmy się o powódź, ale na szczęście skończyło się jedynie na zalanych ścieżkach na Bulwarach.
Kiedy w weekend zrobiło się naprawdę ciepło i słonecznie, stwierdziłam, że muszę korzystać, póki jest ładnie i część weekendu spędziłam nad Wisłą.
Zawsze wybieram stronę Wisły, po której nie krążą hordy turystów.
Ostatnio uzależniłam się od Bastille. Ku irytacji moich współlokatorek, słucham ich w kółko na zmianę z Imagine Dragons i nowym albumem Dawida Podsiadło. Uwielbiam!
W niedzielę, z zamiarem opalenia mojego bladego lica, znalazłam miejsce troszkę mniej uczęszczane niż okolice Wawelu.
Na koniec przykład małej rzeczy, która tak bardzo cieszy :)
W tym momencie za oknem szaleje nawałnica, ale te zdjęcia pełne słońca dodają mi otuchy.
Mam nadzieję, że Wasz weekend minął równie słonecznie i ciepło.
Ja wrócę wkrótce, a tymczasem życzę dużo energii na cały tydzień.
I byle do weekendu! ;)
Kia xx