wtorek, 23 września 2014

Kosmetyczna degustacja: Sleek

Hej Kochani!

Dziś otwieram nową serię postów, a mianowicie Kosmetyczną Degustację. Długo się zastanawiałam jak nazwać posty, w których chcę pisać o produktach polecanych w blogowym świecie, markach, które wszystkie znamy, ale nie zawsze wypróbowałyśmy osobiście. Będąc w Irlandii mam większy dostęp do niektórych z nich, dlatego też chcę się dzielić z Wami moimi pierwszymi wrażeniami. Nie będą to do końca recenzje ani zakupy, więc przyda się ta nowa etykieta (taki ze mnie nerd, haha).

Na pierwszy ogień pójdzie Sleek.


Paletki ze Sleeka chyba każda z nas zna i lubi. Ja również posiadam jedną (Oh So Special!) i stosunek ceny do jakości jest naprawdę powalający. Odkąd tylko ją wypróbowałam wiedziałam, że będę chciała położyć swoje łapki na innych produktach tej firmy.

W Dublinie Sleek dostępny jest w kilku drogeriach Boots (Jervis, Liffey Valley i Blanchardstown), ale niestety szafy nie posiadają całego asortymentu i często są przerzedzone. Natomiast strona internetowa sklepu (boots.ie) posiada całą gamę produktów, które można zamówić i po kilku dniach odebrać w wybranej drogerii, więc jest to bardzo wygodne.

Moim głównym celem była nowa (nowsza?) paletka Garden Of Eden, bo poluję na matowy ciemnozielony cień do powiek. Niestety nawet na stronie była wyprzedana, więc zadowoliłam się innymi łupami :)

 
Wiedziałam na pewno, że będę chciała skusić się na zestaw do konturowania. Mam ostatnio fazę na bronzery i róże, więc zawężenie poszukiwań było dosyć proste. Wybór padł na Sleek Contour Kit w kolorze Light

 
Jest to jasny, neutralny bronzer bez pomarańczowych/czerwonych tonów, który sprawdzi się każdej osobie z jasną karnacją. Jest matowy, ładnie się rozciera i wydaje mi się, że nie można sobie zrobić nim krzywdy, więc będzie idealny na trudne początki z konturowaniem :)



Rozświetlacz ma chłodny, szampański kolor i jest to mój pierwszy produkt tego typu. Drobinki są maksymalnie zmielone, dlatego nie ma mowy o osypywaniu się, zostaje na buzi tylko piękna, delikatna poświata.

Gdy składałam zamówienie, obowiązywała promocja 'kup jeden, drugi na pół ceny', więc nie mogłam się powstrzymać i do koszyka wpadł również róż w odcieniu Flushed. Jest to mocny kolor, ale wybrałam go ze względu na nadchodzącą jesień (a właściwie tą, która zaczęła się dziś :)).



 Miałam ochotę na taki kolor wina, ale przygaszony, od zeszłej zimy. Właściwie nie wiem, jak go opisać... W jednym świetle wygląda jak wino, w innym przebłyskuje trochę śliwką, czasami jakąś czerwienią. Ma odrobinę srebrnych, mikroskopijnych cząsteczek, ale w żadnym wypadku nie są nachalne, dodają jedynie trochę wymiaru, bo na pierwszy rzut oka róż wydaje się matowy.

 
 Produktów użyłam zaledwie kilka razy, ale moje pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Są świetnie napigmentowane i bardzo dobrze się z nimi pracuje. Różu wystarczy dosłownie delikatne muśnięcie, bo kolor jest tak intensywny.

Nie mogę też nie skomentować opakowań. Bardzo minimalistyczna forma (którą ja uwielbiam), wykonane z solidnego plastiku, posiadają w środku lusterko i są tak nieziemsko poręczne, że gdy pierwszy raz miałam je w ręce to byłam w szoku. Wewnątrz opakowania jest dosłownie tylko produkt, nic zbędnego, żadnych niewykorzystanych przestrzeni. Będzie się z nimi wspaniale podróżowało, bo są malutkie i dosłownie mieszczą się w (pół) dłoni. A wcale nie oznacza to, że mamy mniej produktu, wręcz przeciwnie!

Ja jestem zauroczona tymi produktami i mam ochotę wypróbować więcej.
Sleek zdecydowanie zasługuje na cały szum wokół swoich produktów.

A Wy, posiadacie coś z tej firmy? Mam się na coś skusić?

Dobrej nocki,
Kia xxx

wtorek, 16 września 2014

Denko: wiosna/lato 2014

Hej Kochani!

Na przełomie wiosny i lata, przed wielką przeprowadzką, moje życie wypełniały egzaminy i puste opakowania po kosmetykach. Chciałam zużyć wszystkiego jak najwięcej, żeby łatwiej było przewieźć mój dobytek do rodzinnego domu.
Wynikiem tego jest to denko, do napisania którego nie mogłam się zebrać, bo wiedziałam, że będzie DŁUGO.
Nie są to oczywiście wszystkie rzeczy, bo musiałabym pisać przez 3 dni :)
To do boju!


PIELĘGNACJA TWARZY


St. Ives peeling morelowy - mój ulubiony, najlepszy, dla mnie nie za mocny, ale na pewno nie sprawdzi się do wrażliwej skóry.

Simple tonik kojący - nie mogłam go zmęczyć, pachniał chemicznie i zostawiał lepką warstwę na skórze. Ja podziękuję!

Uriage woda termalna - od tamtej pory zużyłam dwie kolejne duże butelki (puszki?), sprawdza się idealnie, koi, nawilża. Stosuję codziennie. 



Biochemia Urody serum z wit.C - dla mnie pudło, lepkie i nieprzyjemne w aplikacji (nie chciałam dodawać alkoholu). Za dużo zachodu z mieszaniem i przelewaniem z dużego pojemniczka do małego z pipetą. Efektów też nie zauważyłam.

Ecospa - ta firma podbiła moje serce. Działa na zasadzie podobnej do BU, ale proces mieszania i łączenia składników jest zdecydowanie mniej skomplikowany. Zakupiłam u nich kilka produktów i w promocji do zakupów gratisem był wtedy peeling do twarzy z kwasami. TA MIESZANKA ZMIENIŁA MÓJ POGLĄD NA PIELĘGNACJĘ. Przekonała mnie do kwasów, uporządkowała stan mojej skóry i dzięki temu od tej pory jest o niebo lepiej. Ja na jesienne miesiące na pewno zamówię z Polski kolejną porcję ich specyfików, Wam też serdecznie polecam, bo ceny są przyjemne. O czym mówię? Kilk


Ziaja kuracja z wit.C - wiosną walczyłam z plamami po trądziku i to był pierwszy specyfik, który zakupiłam. Efekty były minimalne, ale stosowało się go bardzo przyjemnie. Cena ok 20zł, więc zdecydowanie wybrałabym zamiast tego peeling z kwasami z Ecospa.

Dermedic serum nawadniające - bardzo, bardzo przyjemny produkt. Ratował w chłodne miesiące moją skórę i eliminował suche skórki. Ma lekką konsystencję, więc nadaje się również pod makijaż. Na pewno nie poradzi sobie ze skrajnie przesuszoną skórą, chyba, że jako środek pomocniczy :)

Corine de Farme krem rozświetlający - mój ukochany krem do twarzy, zaraziłam miłością do niego pół swojej rodziny i znajomych. Nie rozpisuję się więcej, recenzję znajdziecie tu.

MAKIJAŻ


Revlon Colorstay podkład 150 buff - jakoś po pewnym czasie zawsze ponownie u mnie ląduje. Moja skóra musi się do niego przyzwyczaić, ale jak już tak się stanie to naprawdę fajnie się sprawdza. Minusem oczywiście jest brak pompki i zapach farby...

 Rimmel podkład Lasting Finish - lubię go, ale trochę się świeci i lepi, KONIECZNIE trzeba go przypudrować. Ma fajne krycie i dobry kolor dla mnie, podkłady Rimmela, nawet te najjaśniejsze, mają zazwyczaj żółte tony (dzięki za to!).

Maybelline podkład Affinitone 24h - nie, nie i nie. ZAWSZE jestem rozczarowana podkładami z Maybelline, bo te jasne są beżowe i po kilku godzinach noszenia różowe tony są jeszcze bardziej widoczne. Dlatego ja się chyba szybko na podkłady tej firmy nie skuszę.


 Cover Girl tusz Lashblast Fusion - zgadzam się z tym, że działanie mają takie same jak sobowtóry z Max Factor. Niezależnie, są to jedne z moich ulubionych drogeryjnych tuszy.

Yves Rocher tusz Sexy Pulp - świetnie się sprawdził, zdjęcia można znaleźć tu. Jeśli tylko go znajdę kiedyś na promocji to kupię ponownie.

L'biotica serum do rzęs - działa, tylko trzeba pamiętać o nim i być systematycznym. Ja niestety mam wrodzoną sklerozę, więc nie było spektakularnych efektów.

Catrice rozświetlacz na linię wodną - średniaczek, czasami wyglądał na zważony, nie trzymał się zbyt długo. Niestety bardzo szybko wysechł i połamał się na kawałeczki.

Catrice żel do brwi - mój hit, z którym się nie rozstanę. Tani i działa idealnie. Kolor się sprawdza, nie muszę na co dzień dodatkowo wypełniać brwi cieniem.


Carmex pomadka ochronna o zapachu granatu - chyba moja ulubiona wersja zapachowa, zakupiona w Stanach. Carmex jest jedynym sposobem na moje spierzchnięte zimą usta, nic innego tak dobrze się u mnie nie sprawdza.

Max Factor flamaster do ust - chyba jedna z pierwszych farbek do ust, boję się pomyśleć ile ją miałam. Bardzo lubiana, kolor bordowy idealny na jesień/zimę. Ale chyba nie wrócę, za dużo jest produktów tego typu do wypróbowania :)

Alterra pomadka rumiankowa - miała być do rzęs, ale się nie udało (czyt. skleroza). Do ust była ok, ale nie tak dobra jak Carmex.
 

 Paese puder ryżowy - moja miłość. Właśnie mi się skończył i dopiero za 2 tygodnie go odzyskam kiedy polecę do Polski. Super matuje, nie waży się, ma aksamitne wykończenie. Bardzo wydajny i ma dobry skład, bez talku i innych niespodzianek. NIE ZAPYCHA.
Gdy skończył mi się chciałam znaleźć coś na chwilowe zastępstwo tu, w Dublinie. Niestety, pudrów bardziej naturalnych nie byłam w stanie namierzyć. Kupiłam więc nowość od Maybelline, puder Matte Maker, mając na względzie, że byłam zadowolona z Dream Matte Powder zanim go wycofali. NIE POPEŁNIAJCIE tego błędu. Po dosłownie kilku dniach tak zapchał mi pory, że wyglądałam jakbym wróciła do swoich nastoletnich lat. Naiwna ja, gdy sprawdziłam skład to na drugim miejscu miał parafinę. Oddałam go koleżance (na jej własną odpowiedzialność), chociaż szczerze miałam ochotę wrzucić go do kosza. Zastąpiłam go Stay Matt z Rimmela i jestem zadowolona, chociaż Paese nie pobija.

 
Barry M lakiery do paznokci mint/blueberry icecream/raspberry - po 4 latach przyszła na nie pora. Świetna jakość w stosunku do ceny, czerwony zawsze miałam na paznokciach u stóp. Teraz chcę przetestować formuły żelowe z tej samej firmy.

Eveline żel do usuwania skórek - jak wyżej, za tą cenę nie można chcieć nic więcej. Na pewno kupię ponownie.

PIELĘGNACJA WŁOSÓW


Alterra maska do włosów granat i aloes - jest ok, ale nie rozumiem szału. Dla mnie jest to bardziej odżywka, nie ma aż tak mocnego działania. Jednak chwalę za skład i zapach, pewnie jeszcze do mnie trafi przy promocji.

Kallos maska latte - świetna, tania i teraz już można ją wszędzie (prawie ;)) dostać. A ten zapach...

Aussie 3minutowa maska-cud - jakoś się nie polubiliśmy. Ma ładny zapach, ale średnie działanie. I opakowanie bez zamknięcia.


 Batiste suchy szampon - klasyk, który mnie już nie opuści.

Gliss Kur ekspresowa odżywka w płynie - czy odżywia to nie wiem, ale pomaga rozczesywać i wygładzać włosy. Przywiozę ze sobą z Polski :)

Marion jedwab do włosów - teraz mam ten z Green Pharmacy i lepiej mi się sprawdza. Także żegnaj, Marion!

Jantar wcierka do włosów - wiem, że zawsze mi pomoże, przeszłam już bodajże dwie kuracje. Tania i jest rozwiązaniem na wypadające włosy, dokładnie tego mi teraz potrzeba.

PIELĘGNACJA CIAŁA


 Dove żel pod prysznic figa i kwiat pomarańczy - bardzo lubię żele Dove, bo nie wysuszają skóry i nie muszę po nich używać balsamów. Zapach, jak wszystkie inne, delikatny, ale dla mnie to plus.

Gillette pianka do golenia - niby zbędny kosmetyk a ułatwia życie. Zaskakująco, był też wydajny.

Facelle żel do higieny intymnej - używałam i zgodnie z przeznaczeniem, i do mycia włosów, i do mycia pędzli. Uwielbiam takie uniwersalne produkty i na pewno do niego wrócę.





Fuss Wohl krem do stóp z łojem jelenia - również moje odkrycie, już wykończyłam kolejne opakowanie i zdecydowanie skuszę się na niego ponownie.

Nivea antyperspirant pearl&beauty - to już mój stały punkt programu, wcześniej czy później zawsze do niego wracam. Uwielbiam ten zapach i świetnie się u mnie sprawdza, nigdy mnie nie zawiódł.

Garnier regenerujący krem do rąk - jest to kolejny produkt, który wiem, że zawsze pomoże. Mróz bardzo przesusza mi ręce i zimy nie przeżyłabym bez tego kremu. Teraz, gdy przez pracę moje ręce również zaczęły być w tragicznym stanie (aż do tego stopnia, że skóra zaczęła pękać) kupiłam go i po problemie.

Ufff, czuję się jakbym miała dostać zadyszki. Mam nadzieję, że mój wywód Wam pomoże, może coś zaciekawi... ;-)

Ja uciekam spać, ale wracam szybciej niż ostatnio, z bardzo, BARDZO fajnymi nowościami.

Dobranoc,
Kia xxx

niedziela, 13 lipca 2014

Lifestyle: mieszkam w Irlandii!

Hej Kochani!

Minęło trochę czasu odkąd ostatnio coś napisałam. Ale mam powód, a mianowicie: od dwóch tygodni mieszkam w Irlandii :)

Z myślą o wyjeździe biłam się już od dłuższego czasu, wszystko stanęło na tym, że jeśli nic się nie wydarzy, co mogłoby mnie zatrzymać w Polsce, to zmieniam adres na Dublin. I (nie) stało się.


Na szczęście nie jestem tu sama, mam rodzinę i znajomych, więc zaczynanie nowego rozdziału nie było takie straszne :)


 Czekam na pierwszy dzień pracy, w międzyczasie trochę zwiedzam. No i odwiedzam sklepy, promocje tutaj to zupełnie inna bajka niż w PL. Byle do pierwszej wypłaty haha.


Oprócz Dublina przeprowadziłam się też na bloglovin, zapraszam do znalezienia mnie tam.
Chętnie odkryję wasze blogi.

Buziaki,
Kia xxx

wtorek, 3 czerwca 2014

Recenzja: bronzer z duo Flormar P115

Hej Kochani!

Mamy czerwiec i, pomijając dzisiejszą jesienną pogodę, cieplejsza temperatura wzbudziła we mnie miłość do bronzerów.

Zawsze unikałam zarówno bronzerów jak i róży, uważałam, że nie są potrzebne, a jeśli już zostaną użyte to człowiek zamienia się w pisankę. Jednak pewnego dnia coś mi się przestawiło i teraz bez jednego albo drugiego nie wyobrażam sobie makijażu.

Jako, że jestem bledziuchem, do bronzera z duo Pretty Compact Blush-on firmy Flormar przekonałam się dość szybko. Jest to jaśniejsza wersja, o numerze P115.



 Jak widać, w przeciwieństwie do różu, bronzer jest moim ogromnym ulubieńcem. Ma dość nietypowy jasny, chłodny kolor, który na podkładzie zyskuje kilka ciepłych tonów (na szczęście daleko mu do pomarańczki).

   
Góra: solo/bez bazy, dół: na podkładzie

 Zanim się na niego skusiłam czytałam raczej niepochlebne opinie na jego temat. Wydaje mi się, że jest to spowodowane tym, że nie nadaje się on dla osób z ciemniejszą, czy nawet średnią, karnacją. Produkt jest jasny, ale kolor można intensyfikować nakładając kolejne warstwy.


 Posiada on drobinki, ale nie jest to irytujący brokat, tylko cząsteczki tworzące fajny blask.
Jedyne 'ale', które mam do tego produktu to tragiczne opakowanie. Plastik się łamie i kruszy, i chcę zaznaczyć, że wcale z nim nie podróżowałam, ani nie grałam nim w rugby.


Z moim niestety będę się musiała pożegnać niedługo, bo mam go już trochę, ale serdecznie polecam wszystkim, którzy do bronzera nie umieją się przekonać. Nawet przy jasnej karnacji tym produktem nie można sobie zrobić krzywdy!


A tak wygląda w akcji :)
Za kilkanaście złotych warto się przełamać.

Miłej nocki,
Kia xxx
 

sobota, 10 maja 2014

Zakupy: rozpusta w biały dzień... czyli -49% w Rossmannie

Hej Kochani!

Mamy już ostatnie dwa dni tego promocyjnego zawrotu głowy w Rossmannie. Można było znaleźć bardzo fajne okazje, o ile ktoś ma głowę na karku. Niestety łatwo jest wpaść w przecenowe szaleństwo między półkami i pakować do koszyka produkty w tych jakże atrakcyjnych cenach... tylko później otrząsamy się z amoku i zadajemy sobie pytanie: po co mi to wszystko?

Jest na to wszystko banalny sposób. Ja moje zasoby kosmetyczne minimalizuję i zawsze mam na uwadze, gdy coś mi się kończy. Zazwyczaj wiem, co chcę wypróbować następnie i zaczynam przeglądać gazetki wszystkich drogerii, porównuję ceny i później nie dam się złapać pod wpływem chwili na pseudo-okazję. Róbcie listy, zapisujcie produkty i ich ceny w różnych miejscach, a zawsze będziecie kilka złotych do przodu :)

Wracając do tematu... Jestem z siebie dumna, ponieważ w swoich zakupach ograniczyłam się i kupiłam to, co chciałam. No, może z jednym małym wyjątkiem ;-)


Pierwszy tydzień promocji skupiał się na podkładach, pudrach i różach.
Mój Colorstay z Revlona już był na ostatniej prostej do wykończenia i bardzo chciałam dorwać Healthy Mix Serum z Bourjois, ale niestety w Krakowie się to nie udało. Jednak dzięki pomocy mamy go mam. Dodatkowo skusiłam się na Rimmel Wake Me Up, bo słyszałam o nim same dobre rzeczy. Złożyło się idealnie, bo Healthy Mix jest o ton za ciemny i będzie idealny na lato, a teraz czas na Rimmela.

Ceny: Bourjois ok. 31zł, Rimmel ok. 22zł
  
Tydzień później przyszedł czas na oczy, więc kupiłam na zapas moją nową ulubioną maskarę z Wibo oraz udało mi się znaleźć osławiony tusz z Lovely. Ceny powalające!

Ceny: Wibo ok. 6.50zł, Lovely ok. 4.50zł

I ostatni tydzień, jeszcze trwający, stawia na usta i paznokcie. Bardzo się powstrzymywałam, żeby nie powiększyć swojej gigantycznej kolekcji lakierów i udało się.
Znalazłam za to linię błyszczyków z Eveline, które podbiły moje serce. Najpierw zakupiłam jasnoróżowy i używałam go codziennie, więc wczoraj wróciłam po 3 kolejne.
Będzie recenzja, bo są porównywalne do innych ulubionych przeze mnie błyszczyków!

Cena: 4zł z groszami!

Nie było tak źle :) Co prawda te błyszczyki nie były mi niezbędne, ale czuję, że to może być nowa miłość. A resztę testuję i podejrzewam, że jeszcze o nich usłyszycie.

A co Wy upolowaliście na promocjach?

Miłego weekendu,
Kia xxx




czwartek, 8 maja 2014

Od kuchni: śniadaniowy szejk owsiany

Hej Kochani!

Dziś będzie o śniadaniu, ale trochę inaczej.
Nie jestem rannym ptaszkiem, o nie. Lubię sobie pospać, lubię też zjeść coś dobrego. Ale nie rano. Rano prawie po omacku robię sobie kawę i pozwalam kofeinie mnie rozbudzić. O jedzeniu nawet nie chce mi się myśleć.

Owsiankę polubiłam już kilka lat temu i jadłam ją sumiennie każdego dnia. Tutaj możecie sobie sprawdzić moją wersję na gorąco. Jednak czasami za długo to trwało: krojenie, podgrzewanie... Wpadłam więc na genialny pomysł stworzenia szejka na tej samej bazie.

Co potrzebujemy?

 
Podstawa mojego szejka to:
  • 4 łyżki płatków owsianych zwykłych
  • 1 łyżka siemienia lnianego
  • 1/2 - 3/4 szklanki mleka (ja używam sojowego)

 Ilość mleka zależna jest od dodatków oraz preferencji osobistych. Ja zazwyczaj dodaję banana i cynamon, wtedy używam ok. pół szklanki. Jeśli widzimy, że napój jest zbyt gęsty możemy w każdym momencie dodać więcej mleka.

Pyszna jest też wersja z jabłkiem i masłem orzechowym.


 Wszystko wrzucamy do blendera i miksujemy!


A to już gotowe śniadanie.
Lubię te szejki, bo są szybkie w przygotowaniu i, co najważniejsze, przez kilka następnych godzin nie czuję głodu, a jak jestem głodna to lepiej do mnie nie podchodzić, haha.

Spróbujcie, bo to naprawdę pyszna rzecz.
 A jak u Was ze śniadaniami?

Miłego dnia,
Kia xxx

sobota, 3 maja 2014

Ulubione: kwiecień 2014

Hej Kochani!

Kolejny miesiąc za nami, a to oznacza, że czas na ulubieńców! :)
W kwietniu nie było tego jakoś dużo, ale maj szykuje się bogatszy pod tym względem, gdyż testuję trochę nowych produktów.


 W końcu przetestowałam tę osławioną odżywkę Nivea Long Repair i muszę przyznać, że warta jest wszelkich ochów i achów. Bardzo fajnie działa, ślicznie pachnie i zostawia włosy miękkie i sypkie, ale to pewnie za sprawą silikonów. Używam jej 1-2 razy w tygodniu, na zmianę z czymś bardziej odżywczym. Ważne jest tylko, by raz na jakiś czas oczyścić włosy z silikonów szamponem z sls (ja robię to raz na dwa tygodnie). 


 Jeśli chodzi o kolorówkę, to kwiecień był dla mnie miesiącem tanich drogeryjnych maskar.
Wibo Panoramic Lashes to jedna z nich. Świetnie się u mnie sprawdza, pogrubia, wydłuża i sprawia, że rzęsy mi nie 'opadają' w ciągu dnia. Jej recenzję i zdjęcia 'przed i po' znajdziecie tutaj.

W końcu udało mi się też wypróbować bazę pod cienie Urban Decay Primer Potion. Z jakiegoś nieznanego mi powodu moja baza Artdeco przestała na mnie działać, nie działa też baza z Paese.
Ta z UD się sprawdza, chociaż efektu spodziewałam się jeszcze lepszego. Niemniej jednak, jest to najlepszy tego typu produkt jaki do tej pory wypróbowałam. Szkoda tylko, że w Polsce nie są dostępne stacjonarnie.
 

Ponownie zakochałam się w bronzerze Flormar z duo P115.
 Jak widać kocham go bardzo, w przeciwieństwie do różu, który jest dla mnie totalnym pudłem. Bronzer ma chłodny, jasny kolor i drobinki, których zazwyczaj unikam, ale o dziwo sprawdza się fajnie do podkreślania kości policzkowych.

Nie wyobrażam sobie teraz mojego makijażu bez pędzla z ELF. Jest to Blush Brush, wykonany z syntetycznego włosia, dość mały pędzel, ale to właśnie dzięki temu świetnie nadaje się do konturowania.
Jest to już mój drugi ukochany pędzel z ELF, zaraz obok pędzla do pudru, tego ściętego na prosto.


W pielęgnacji mojego ciała bardzo pomogły mi dwa produkty:

skoncentrowany krem do rąk Palmer's z masłem shea i wit.E, który pachnie bosko, super nawilża, nie klei się, a tubka jest tak poręczna, że na dłużej zagości w mojej torebce :)

oraz nowy Carmex z limonką, który znalazłam w Rossmannie. Jest to moja ulubiona marka pomadek ochronnych, dlatego lubię testować nowe wersje zapachowe. Mam jeszcze końcówkę wersji z jaśminem i zieloną herbatą, ale męczę się z nią, bo czuć tylko jaśmin, a nie zieloną herbatę. Najlepiej się u mnie sprawdzają właśnie te zamknięte w sztyfcie, a ukochanym zapachem EVER był ten z granatem, który kupiłam w Stanach. Teraz zadowolę się limonką, która jest fajnie orzeźwiająca na te cieplejsze miesiące.


I na koniec najlepsze.
Film, na który poszłam z koleżanką, bo miałyśmy ochotę iść do kina, a po prostu go grali o odpowiadającej nam godzinie. Nie miałam pojęcia o czym jest, ani kto w nim gra.
Film Divergent, a po polsku Niezgodna.

źródło
Po pierwsze, akcja filmu toczy się w Chicago, do którego mam wielki sentyment i jest jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi.
Po drugie, chyba większość aktorów tam ma brązowe oczy, a ja po prostu mam do nich słabość.
Po trzecie... Theo James.
 I w tym momencie się zakochałam *co za tragizm i klasa, haha*.

Pozwolę sobie być przez sekundę powierzchowna i powiem, że ten facet jest tak przystojny, że aż nie wypada. Do tego ma świetne poczucie humoru i przyjemnie się go słucha podczas wywiadów (brytyjski akcent... ;)).
Na filmie byłam już dwa razy. I przeczytałam dwie części trylogii. Czy muszę dodać coś jeszcze? :D

Naprawdę polecam, bo film się fajnie ogląda, plus jest tam kilka kawałków Ellie Goulding, którą ubóstwiam, włączając piosenkę flagową filmu, Beating Heart:


To na tym skończę, chociaż mogłabym jeszcze pisać i pisać....

Dajcie znać, co Wy ulubiliście sobie w zeszłym miesiącu, no i koniecznie napiszcie, jeśli wypróbujecie coś z mojej listy :)
Albo jeśli pójdziecie do kina!

Buziaki,
Kia xxx

środa, 30 kwietnia 2014

Recenzja: tusz Wibo Panoramic Lashes

Hej Kochani!

Wszyscy chyba wiedzą o ostatnich rossmannowskich promocjach.
-49% sprawia baaardzo dobre wrażenie, szczególnie przy kasie :) 
W związku z tym postanowiłam napisać tą recenzję, bo może ktoś do niedzieli się jeszcze skusi na tusz za - uwaga, uwaga - niecałe 6,50zł.
Chodzi mi o tusz marki Wibo Panoramic Lashes.


Tusz ten w oryginalnej cenie znajdziemy za niecałe 13pln w szafach Wibo, co i tak jest niezłą okazją. Ja skusiłam się w ciemno kilka tygodni temu i nie żałuję, a wręcz przeciwnie - ta maskara zawładnęła moim makijażem.
 

 Tusz ma bardzo fajny, ciemny, czarny kolor oraz ogromną szczoteczkę, za którymi, wydawało mi się, że nie przepadam, ale ta sprawdza się idealnie. Wydłuża i pogrubia, a efekt utrzymuje się do końca dnia, co wcześniej się u mnie nie zdarzało, zawsze po kilku godzinach rzęsy mi 'oklapywały'. Jednak najważniejszą zaletą jest to, że tusz się NIE KRUSZY. Nie cierpię tego i chyba wszystkie dotychczas przez mnie wypróbowane tańsze drogeryjne maskary to robiły, a ten nie. Miła niespodzianka!


A oto efekt. Moje rzęsy z natury są jasne, cienkie i raczej krótkie, więc jak dla mnie efekt-bomba. Nie muszę nakładać 2-3 warstw, dzięki czemu rzęsy nie są poklejone i nie tworzą się grudy tuszu.
Tak bardzo polubiłam ten produkt, że na promocji w Rossmannie kupiłam sobie kolejny. Sprawdził się u mnie lepiej niż tusze z Maybelline i Max Factor (mój ukochany False Lash Effect!). W sumie to się cieszę, bo jeśli mogę mieć coś fajnego za frakcję ceny, to chyba lepiej być nie może ;)


Ja jestem na TAK!
I polecam, jeśli macie luźne 6,50 to spróbujcie, za taką cenę można zaryzykować. A jestem przekonana, że jeszcze możliwe jest go dorwać, w przeciwieństwie do żółtego tuszy z Lovely, który znalazłam dopiero w trzecim Rossmannie i to pierwszego dnia promocji. Ale teraz go testuję i przyznam szczerze, że tak zadowolona z tuszu (obu zresztą ;)) jak jestem teraz to już dawno nie byłam. Nawet jeśli szybciej wyschną niż przeciętny tusz to i tak cena to rekompensuje.

Jaki jest wasz ulubiony tusz ever? Czy warto wydać na tusz kilkaset złotych, jeśli sprawdza się u nas taki za kilkanaście? 

Ja chyba z ciekawości kiedyś spróbuję czegoś z górnej półki, bo chcę się na własnej skórze przekonać, czy faktycznie efekt może być na tyle fenomenalny, że skłania do ponownego zakupu. Macie jakieś sugestie?

A na razie dobranoc,
Kia xxx

środa, 9 kwietnia 2014

Recenzja: Corine de Farme krem rozświetlający długotrwałe nawilżenie

Hej Kochani!

Dziś mam dla Was coś, co jest moim odkryciem ostatniego czasu. Czuję się wręcz dumna, że sama to sobie znalazłam i nie trafiłam na bubel. Mowa o kremie do twarzy firmy Corine de Farme.


 Szukałam jakiegoś kremu nawilżającego, który nadawałby się do mojej mieszanej cery, miałby w miarę naturalny skład, nie zapychał i nie zostawiał lepkiej warstwy na skórze, no i oczywiście żeby nie rujnował finansowo. Tak też, buszując po Hebe, na najniższej półce z 'naturalniejszymi' produktami, natknęłam się na ów krem.


Już się nauczyłam, że to, co obiecuje producent, nie zawsze pokrywa się z działaniem kosmetyku, ale w internecie za dużo nie znalazłam na temat tego produktu, więc stwierdziłam, że zaryzykuję i albo będzie to strzał w dziesiątkę, albo kolejny bubel do kolekcji.
Cena 17zł za wszystkie obiecywane właściwości nie była jakaś wygórowana, ale z drugiej strony nie chciało mi się wierzyć, że za kilkanaście złotych można mieć to wszystko.


 Krem kupujemy w opakowaniu typu airless, zapakowanym w kartonowe pudełko. Najbardziej lubię tego typu rozwiązania, gdyż nie ładujemy paluchów bezpośrednio do produktu, co oczywiście jest bardziej higieniczne.


Nie znam się tak bardzo na składach, ale wierzę w twierdzenie producenta, że krem jest w 95% tworzony z naturalnych składników. Zgadzam się z tym, że nawilża, jednocześnie nie powodując błyszczenia; skóra staje się bardziej promienna i gładka. Co do przebarwień to się nie wypowiem, bo moje są zbyt ciężkiego kalibru, żeby taki krem im coś zaradził.
Muszę dodać, że zapach kremu jest obłędny! Bardzo naturalny, przypuszczam, że są za niego odpowiedzialne ekstrakty z litchi oraz pestek borówki brusznicy.


Konsystencja jest bardzo lekka, także z powodzeniem mogą tego kremu używać osoby z cerą tłustą (która też potrzebuje nawilżenia). W żadnym wypadku nie można się sugerować słowem 'rozświetlający' w nazwie, które mnie samą na początku zniechęciło. Krem nie ma żadnych drobinek, poświaty, ani nic z tych rzeczy.

Ja zdecydowanie się do niego przekonałam, zużywam już drugie opakowanie. Moi najbliżsi zostali zmuszeni, by go wypróbować i u nich również się dobrze sprawdza.

Jest to po prostu świetny krem, który można z powodzeniem stosować na dzień, pod makijaż, jak i na noc. Ma w sobie wszystko, czego mogę szukać w kremie nawilżającym, dlatego ja tak łatwo go nie zostawię. Wam też polecam go wypróbować! :)

Szukajcie go w Hebe albo mniejszych drogeriach (na pewno Wispol na Podkarpaciu).

To tyle na dziś, dobranoc,
Kia xxx